wtorek, 7 października 2014

Epilog - Hope


* Przeczytaj notkę!!!!



*** Osoba Trzecia ***

  Nadeszła Wigilia. Dzień urodzin Louis'a. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie pobyt Violetty w szpitalu. Leżała tam już kilka dni.
  Przyjechali goście. Było ich wielu... chłopacy z gangu, rodzina Violi i rodzina samego jubilata. Nikt nie wiedział, że jego ukochana powoli umiera w cierpieniu. Byli przekonani, że wyszła na chwilę z domu i zaraz wróci.
  Louis'owi najbardziej szkoda było mamy Violi. W końcu nie widziały się tak długo, a teraz miała ją stracić na zawsze... lub nie, dziewczyna musiała przeżyć.
  W całym zamieszaniu dawania prezentów tylko jedna osoba była przygnębiona. Właśnie Tomlinson....
  Zadzwonili do niego ze szpitala, żeby przyjechał w bardzo ważnej sprawie. Był dobrej myśli. Zawsze był optymistą. Dla niego ważna sprawa oznaczała, że wszystko będzie dobrze. Że Viola i jego potomkowie przeżyją.
- Mamo? Muszę was na jakiś czas opuścić...
- Coś się stało?
- Bardzo pilna sprawa...
- Jasne, zajmę się wszystkim. Wracaj szybko! Ze swoją żoną najlepiej!

  Nic nie odpowiedział. Tylko zabrał płaszcz i udał się do samochodu. Jechał z prędkością około 100km/h. Szczędził bardzo czasu, żeby spotkać się z chorą dziewczyną.
  Kiedy podjechał na parking, zaparkował i wysiadł z auta.
  Podbiegł do schodów prowadzących do budynku, a kiedy już się tam znalazł nie czekał, tylko poszedł do pokoju Violetty.
  Wkroczył i... dziewczyna uśmiechała się do niego. Nie zrobiła tego od tylu tygodni! Co prawda była cały czas blada jak ściana, ale jej ciało się zmieniło. Miała już więcej wagi. Trochę przytyła co pomagało dzieciom z ich wspólną walką o życie lub śmierć. Raczej to pierwsze...
- Cześć kochanie... - powiedziała półgłosem.
- Villi! - chłopak nie wytrzymał i pobiegł do niej. Przytulił i poczuł... to nie był jej zapach...dotknął jej brzucha... - czuł co innego... coś typu ręki. Chciał ją pocałować i.... dostał w twarz! Obudził się.
- Czy ty zdurniałeś? Co to było?! - Napewno nie jego żona. Osobą, która mówiła, była jej siostra - Valerie. Cała czerwona z zaistniałej sytuacji.
- Ale.... gdzie Violetta?
- No właśnie... my chcemy to wiedzieć, a ty nam powiesz... - przyszła cała rodzina, wszyscy, nawet ci najmłodsi.
- Eee... która godzina?
- 18:25. - Jak dzwonili że szpitala była już 20:00... coś tu nie pasuje...
  Zadzwonił telefon. Louis go odebrał. Tym razem mu się to nie śniło. Była to rzeczywistość.
- Halo? Panie Tomlinson? Żona prosi o natychmiastowy przyjazd do niej.
- Już jadę. - Rozłączył się i wytłumaczył wszystko wszystkim; o anemii Violi, o szpitalu. Mówił bardzo szybko. Jako ostatnie dorzucił, że musi do niej jechać. Wszyscy pobladli, a mama Violetty i Valerie zaczęła płakać.
  Znów wziął płaszcz, wybiegł z domu, wsiadł do samochodu i ruszył. Jechał jeszcze szybciej nic w swojej wyobraźni kilka minut wcześniej. Dojechał... Wysiadł i biegł. Nie zatrzymał się nawet na sekundę. Ominął rejestrację, chorych i pielęgniarki. Dobiegł do drzwi TEJ sali i... nie chciał otwierać. Nie chciał... ona... nie! Ona miała przeżyć! Taka jest przyszłość!
  Otworzył drzwi i.. nikogo nie zastał. Puste, pościelone łóżko i żadnych kwiatów od Louis'a... coś tu było nie tak. Znów sen? Zamknął oczy i po chwili je otworzył. Nic, wydział cały czas pustkę w pomieszczeniu. Może przenieśli ją do innej sali?
  Minął go lekarz chorej. Zaczepił go.
- Przepraszam?
_ O! Pan Tomlinson! Żona czeka, zapraszam za mną. - Podczas gdy szli, zadzwonił telefon doktora. Odebrał:
- Halo? Hmm... Jej decyzja... Ale to pewne? Potrzebuję pewności na 100%... Hmm... Tak, przekażę... Widzimy się za chwilę... - Rozłączył się.
- Panie Tomlinson, jest sprawa i to bardzo ważna. Pani Violetta ze względu na wcześniejszy brak leczenia na anemię, nie przeżyłaby najprawdopodobniej operacji...
- Co to oznacza?...
- Że albo dzieci, albo żona. Ale tu nie wybiera Pan, tylko Pani Violetta . - Odszedł, bo byli już pod drzwiami od pokoju Villi, jak nie trudno się domyślić - na Ostrym Dyżurze.
Wszedł i...

***Louis***

- Villi, to ty?...
- Aż tak źle wyglądam?
- Nie, zawsze byłaś i będziesz piękna... - Prawda była inna... Dziewczyna zmieniła się tak bardzo.. włosy krótsze, rzadsze i już nie była szatynką tylko prawie blondynką... blask życia w jej oku zmienił się w pustkę, czarną otchłań... skóra pobladła, była bardzo wychudzona... i tylko brzuch świadczył o życiu...
- Violu, wybierz siebie... nie chcę cię stracić...
- Dzieci będą żyły dłużej, dla mnie szans już nie ma...
- Vi... proszę - zaczęły mi lecieć słone łzy, świadczące o wielkim bólu i zaangażowaniu w życie ukochanej.
- Pamiętasz jak pierwszy raz się spotkaliśmy?
- Tak... - rzekła słabym głosem.
- Podałaś mi byle wymówkę, ale trafiłaś z tematem..
- O tak... a ty byłeś taki przystojny...
- A teraz już nie jestem?
- Zawsze byłeś i jesteś, i będziesz..
- A pamiętasz diabelski młyn?
- O Boże... nie przypominaj... moja fobia z lękiem wysokości przeraża mnie do dzisiaj...
- A Chloe jaka była zawascynowana widokiem...
- O tak...
- Pamiętasz jak trafiłaś na chłopaków? Szkoda, że tamta sytuacja się potoczyła, jak się potoczyła...
- Prawda...
- Pamiętasz jak w zeszłe święta się  całowaliśmy? Albo w tej restauracji?
- Pamiętam...
  Opowiadałem dalej, kiedy Villi zasnęła. Trzymałem ją za rękę i kiedy chciałem już zakończyć wspomnienia maszyna obok niej stojąca, zaczęła dziwnie pikać, nie widziałem o co chodzi... zawołałem pielęgniarkę, przybiegła i zabrało jej dech w piersiach. Krzyknęła po lekarzy i z koleżankami zaczęły... ratować życie mojej małej Villi? Odsunęły mnie od niej, musiałem wyjść z sali, na szczęście miała szyby, przez które patrzyłem.
  Po chwili przybiegł lekarz. Ale zamiast robić akcję serca, czy co to tam się robi... wzięli ją na łóżko na kółkach i wyjechali z pomieszczenia. Pobiegłem za nimi... wziąłem dłoń żony w swoją, pocałowałem ją i... znów odsunęli mnie od niej.
  Jedyne co mogłem zrobić to...
- Kocham cię! I nigdy nie przestanę! - takie były moje ostatnie słowa, jakie wykrzyknąłem. A potem... potem urwał mi się film, przeleciało mi całe życie przed oczami i jak się okazało.. zemdlałem.
  Obudziłem się w domu, w łóżku. Przy mnie stała Violetta. Chciałem jej dotknąć. Nie potrafiłem. Kiedy chciałem położyć dłonie na jej dłoniach nie mogłem. Była jakby duchem. Śniła mi się. Wspomagała mnie nawet duchowo. Potem zniknęła.
  Po chwili weszła mała Chloe. Przystanęła w przejściu, popatrzyła na mnie i podeszła. Usiadła na skraju łóżka i bez słowa przytuliła. Odwzajemniłem uścisk i pocałowałem ją w czółko. Popatrzyła na mnie jeszcze raz, zeszła ze mnie i wyszła. Wszystko bez słowa.
    Nie rozumiałem....
  Zamknąłem oczy. Usnąłem...

  Obudził mnie krzyk. Nie jakiś krzyk przerażenia, ale jakby aplauz. Ktoś się z czegoś bardzo cieszył.... kto i z czego...?
  Po chwili stała przy mnie Valerie. Uśmiechała się. Mogło to znaczyć tylko jedno...
- Villi żyje, za to ty... już myślałam, że nie żyjesz... śpisz i śpisz... już tak 3 dni...
- Co?! 3 dni od urodzin?! Co jest z Violą, gdzie ona jest?!
- W szpitalu. Jeśli dobrze się czujesz to możemy jechać...
- Oczywiście, że tak!
- No i... mamy taką małą niespodziankę dla ciebie w szpitalu.
- Nie gadaj, jedźmy.
- Okey... - ubrałem się, doprowadziłem do porządku i razem z Rie wybraliśmy się do szpitala.
  Kiedy byliśmy już na miejscu, wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się ku głównemu wejściu. Pierwszą osobą, którą spotkaliśmy był lekarz prowadzący, opiekujący się dziewczyną.
  Uśmiechał się... 'Czy dziś jest jakiś Dzień Dobroci?!'
  Zaprowadził nas do jakiejś sali, w której mnie nie było... Była o wiele mniejsza. Znajdowały się tu tylko dwa łóżka i... coś, co wyglądało jak... inkubator???

 KONIECZNIE WŁĄCZ

  Valerie została w drzwiach. Lekarz także. Podszedłem do zajętego łóżka. Zajętego przez moją najdroższą. Żyła... to cieszyło mnie najbardziej na świecie...

*** Osoba Trzecia ***

  Usiadł obok niej. Objął i zaczął szlochać. Ona się do niego uśmiechała. Co prawda był to lekki uśmiech, ale bardzo szczery. Wyczekiwany od dawien dawna przez Louis'a.
  Wziął ją za rękę. Trzymał i dalej nie puszczał.
- Co się wtedy stało?
- Walczyłam. Walczyłam o życie Lou. Wywalczyłam sobie tylko kilka dni, ale także coś więcej... Coś pięknego. Wiesz co to jest?
- Nie mam pojęcia kochanie...
- Wywalczyłam życie. Nie moje, a ich - tu wskazała wcześniej wspomniane inkubatory. - Wstań, popatrz. To twoje dzieci.
  Louis patrzył i nie wierzył. Podniósł się z zajmowanego wcześniej miejsca i skierował się w stronę swojego potomstwa.
  Nie można było zaprzeczyć. Dzieci podobne do niego (jak był mały). I szczerze można powiedzieć, że obydwa takie same. Medycyna nie zawiodła, były bliźnięta.
- Jak dałaś im na imię? - spytał.
- Victor Lukas - bo V i L oraz Louisie Vendetta bo V i L. Co prawda nie za bardzo pasują do siebie te imiona, ale chciałam, żeby dzieci wiedziały, że miały mamę.
- Piękne... Twoje dni są już policzone?...
- Mogę umrzeć w każdej chwili.... ale pamiętaj... Kocham Cię...
- Ja Ciebie też.
  Louis odwrócił się ponownie do dzieci. Były malutkie, ale wyglądały na zdrowe. Obserwował je bardzo długo. Zwrócił się do Violi.
- Kochanie, Louisie jest podobna do ciebie jak nie wiem co... - nie uzyskał odpowiedzi. - Villi??
  Spojrzał w stronę łóżka.
  Była nieruchoma. Oczy zamknięte.
  Podszedł do niej. Przyłożył rękę do sprawdzenia pulsu. Zimny...
- Doktorze!! - Lekarz nadal stojący w drzwiach przybiegł do Violetty. Sprawdził kilka razy puls i spojrzał na Louis'a. Pokiwał głową.
                VIOLETTA NIE ŻYŁA...

*** 3 dni później ***

  Było już po uroczystości. Wszyscy opłakiwali Violettę. Chloe, rodzina Villi i inni byli smutni jak jeszcze nigdy nie byli. Ale nikt nie mógł pobić Louis'a. Był cały czas cicho i nie powiedział nic poza swoją krótką przemową, która brzmiała tak: 'Kocham Cię, kochałem i kochać będę. Tak, jak obiecywałem na ślubnym kobiercu. I tak, jak mówiłem w każdej chwili twojego cennego życia'.

  Pod koniec pogrzebu zostały już tylko dwie osoby...
Louis i Valerie.
Po długiej ciszy odezwała się dziewczyna:
 - Pamiętaj, pomogę ci. Zawsze i wszędzie. - wzięła go za rękę i uścisnęła.
  Wstali i wolnym krokiem udali się alejką do domu. Lecz to nie był koniec.... To był dopiero początek....

___________________________

NAJWAŻNIEJSZA NOTKA NA TYM BLOGU - DO KAŻDEGO!!!! WAŻNE!!!!

No więc tak.... Po pierwsze jak zwykle, ale ostatni raz na tym blogu mówię: Przepraszam za wielkie opóźnienie! Ale nawet nie wiecie, jak trudno napisać ostatnie zdanie... Mordęga.
Jak widzicie raczej nie lubię Happy Endów, ale gdyby Villi żyła cały blog byłby bez sensu, a jakieś naprowadzenie do Części 2 być musiało. I a propos części 2...



Oficjalnie zapraszam na Believe!!! : believe-ff.blogspot.com



Dziękuję za wszystkie komentarze, których jest około 270!!! Za te ponad 14 000 wyświetleń!! I za takich świetnych czytelników, jak Wy!!! <3

I mam wielką prośbę:
NIECH KAŻDY, KTO CZYTAŁ HOPE LUB TEN ROZDZIAŁ TO SKOMENTUJE :) Chcę zobaczyć ile Was było... no i... do zobaczenia na Believe!!! / Lady Blues