***Violetta***
- Gotowa? - Louis czekał na mnie. Mieliśmy jechać na Wigilię do mojej rodziny, więc się trochę denerwowałam.
- Tak. Tylko pójdę jeszcze po prezenty i jestem z powrotem. - poszłam na górę, wzięłam 4 paczki i wróciłam. Zamknęłam dom i skierowaliśmy do auta. Żadne z nas nie komentowało sytuacji w samochodzie z przed tygodnia. Było to jednorazowe i się trochę po prostu rozpędziliśmy. Moim zdaniem.
Kiedy jechaliśmy nie rozmawialiśmy, no bo o czym...byłam cicha ze względu na pracę...
- Villi... - niedawno zaczął mnie tak nazywać. - Co ty taka smutna?
- Nie wkurzysz się jak ci to powiem?
- Nie...o co?
- Rzuciłam pracę...
- Co kur...?!
- Mówiłeś, że się nie wkurzysz...
- Ale czemu?!
- Bo nie ma dżemu...ale tak na poważnie to musiałam...odejść...bo...źle płacili...
- Aha...moim zdaniem nie tylko...co cię męczy?
- Szef...on...
- Co on?
- On mnie...
- Viola! Ty chyba żartujesz! Ta świnia coś takiego ci zrobiła?! Zabiję pedała...
- Nie...to, że mnie dotykał nie znaczy, że masz go zabijać...
- Dotykał cię?! Kiedy?!
- Przed terapią...ale przed naszym poznaniem już zaczął... - zatrzymał auto i zaparkował na najbliższym parkingu i spojrzał na mnie z furią w oczach.
- No co?! - no i poleciała łezka...
- Nie płacz...ale czemu mówisz dopiero teraz o tym? - mówił coraz ciszej.
- Szantażował mnie...że...że powie ojcu, że tak naprawdę jestem detektywem...nie mógł się dowiedzieć! Co miałam zrobić?! - wtuliłam się w jego tors i chlipałam w jego marynarkę jak w poduszkę. Na szczęście tym razem nie użyłam maskary...po chwili poprawiałam jego koszulę, którą trochę pogniotłam. On wziął moją rękę i przybliżył ją do swojego serca. Popatrzyłam na niego. Widziałam, że się nad czymś zastanawiał, pewnie myślał jak zabić tego gnoja. Poderżnąć gardło czy udusić.
- Idź na policję... - stwierdził.
- Nie mogę...że względu na ciebie. A jak cię rozpoznają?!
- Pójdę siedzieć...proste!
- Nie będziesz siedział w pudle, bo będziesz musiał kisić tam całe życie!
- To co...to tylko życie.
- Życie ma się jedno...nie stracę ciebie tak jak straciłam matkę! - znowu się rozpłakałam. Przytulił mnie. Głaskał mnie po głowie i szeptał, że będzie dobrze. Wiem czemu to robił:
- Co się stało z twoją mamą? - wiedziałam... to będzie długa historia...
- Tak. Tylko pójdę jeszcze po prezenty i jestem z powrotem. - poszłam na górę, wzięłam 4 paczki i wróciłam. Zamknęłam dom i skierowaliśmy do auta. Żadne z nas nie komentowało sytuacji w samochodzie z przed tygodnia. Było to jednorazowe i się trochę po prostu rozpędziliśmy. Moim zdaniem.
Kiedy jechaliśmy nie rozmawialiśmy, no bo o czym...byłam cicha ze względu na pracę...
- Villi... - niedawno zaczął mnie tak nazywać. - Co ty taka smutna?
- Nie wkurzysz się jak ci to powiem?
- Nie...o co?
- Rzuciłam pracę...
- Co kur...?!
- Mówiłeś, że się nie wkurzysz...
- Ale czemu?!
- Bo nie ma dżemu...ale tak na poważnie to musiałam...odejść...bo...źle płacili...
- Aha...moim zdaniem nie tylko...co cię męczy?
- Szef...on...
- Co on?
- On mnie...
- Viola! Ty chyba żartujesz! Ta świnia coś takiego ci zrobiła?! Zabiję pedała...
- Nie...to, że mnie dotykał nie znaczy, że masz go zabijać...
- Dotykał cię?! Kiedy?!
- Przed terapią...ale przed naszym poznaniem już zaczął... - zatrzymał auto i zaparkował na najbliższym parkingu i spojrzał na mnie z furią w oczach.
- No co?! - no i poleciała łezka...
- Nie płacz...ale czemu mówisz dopiero teraz o tym? - mówił coraz ciszej.
- Szantażował mnie...że...że powie ojcu, że tak naprawdę jestem detektywem...nie mógł się dowiedzieć! Co miałam zrobić?! - wtuliłam się w jego tors i chlipałam w jego marynarkę jak w poduszkę. Na szczęście tym razem nie użyłam maskary...po chwili poprawiałam jego koszulę, którą trochę pogniotłam. On wziął moją rękę i przybliżył ją do swojego serca. Popatrzyłam na niego. Widziałam, że się nad czymś zastanawiał, pewnie myślał jak zabić tego gnoja. Poderżnąć gardło czy udusić.
- Idź na policję... - stwierdził.
- Nie mogę...że względu na ciebie. A jak cię rozpoznają?!
- Pójdę siedzieć...proste!
- Nie będziesz siedział w pudle, bo będziesz musiał kisić tam całe życie!
- To co...to tylko życie.
- Życie ma się jedno...nie stracę ciebie tak jak straciłam matkę! - znowu się rozpłakałam. Przytulił mnie. Głaskał mnie po głowie i szeptał, że będzie dobrze. Wiem czemu to robił:
- Co się stało z twoją mamą? - wiedziałam... to będzie długa historia...
***Około pół godziny później***
- W październiku w 2005 roku moja matka odeszła bez słowa. Każdy z wyjątkiem mnie wiedział, że ma kochanka. Uciekła z nim. Wcześniej przez rok paliła, piła i ćpała...załamała się psychicznie. Po wielu tygodniach szukania jej przez policję, zostaliśmy z ojcem wezwani na komisariat. Przypominam, że miałam 11 lat...powiedzieli nam, że ją znaleźli. Ja nie byłam pocieszona. Brzydziłam się nią. Okazało się, że pracowała jako prostytutka...po tym uciekłam z komisariatu. Ktoś z szkoły się dowiedział i zaczęli mówić na mnie Córka Dziwki...to cała historia... - zerknęłam na niego. Włożył kluczyki do stacyjki i ruszyliśmy do mojego dawnego domu. Cisza zapanowała już na stałe, kiedy podał komentarz:
- I wtedy pojawiła się twoja macocha? Tak?
- Yhm...podwójny ciężar...skręć teraz w tą uliczkę. Jesteśmy na miejscu. To mój dom! - kontem oka, zobaczyłam, że przełyka ślinę. To chyba ze zdenerwowania...
- Nie martw się...i nie myśl o moim szefie...jakoś to załatwimy...chodź... - on nadal siedział wpatrzony w budynek. W końcu wyszedł z samochodu, a ja za nim. Wyjęliśmy prezenty i podeszliśmy do wejścia. Zadzwoniłam i po chwili otworzył nam mój tata.
- Cześć córciu...o! Widzę, że mamy towarzystwo! Witam młodzieńcze. Jak ci na imię?
- Louis... - powiedział zmieszany, bo chyba spodziewał się srogiego tatusia. Ja też byłam zdziwiona...
- Gdzie jest Chloe?
- Na górze. Zawołać ją?
- Nie!
- Wejdźcie. Zostaw prezenty pod choinką i pójdź po Chloe.
- Spk... - odłożyłam pakunki i wróciłam. Mężczyźni rozmawiali w najlepsze, więc poszłam do pokoju Chloe. Dziewczynka wcinała właśnie czekoladę, więc kiedy weszłam myślała, że jestem Emmą. Ją chrześnicy pozwalałam jeść słodycze, ale w domu Chloe miała totalny zakaz. No chyba, że święta. Ale moim zdaniem dziewczynka teraz robiła to tak, żeby nikt się nie dowiedział.
- Nikomu nie powiesz...?
- Oczywiście, że nie. Przecież to czekolada ode mnie i obydwie miałybyśmy kłopoty. Tata prosi, żebyś zeszła na dół, więc lepiej umyj zęby.
Po umyciu zębów Chloe podeszła do mnie.
- A jest Louis?
- Niespodzianka! - zza dziewczynki wyłonił się chłopak, ucałował i przytulił.
- Chloe. Tata cię woła. - kiedy dziewczynka odeszła, została do przywitania Emma.
- Szykuj się na zobaczenie Żmiji Lat Ośmiu! - weszłam do kuchni, gdzie Emma przyprawiała indyka.
- Witaj Violetto...
- Hej...chciałabym ci kogoś przedstawić. Louis? - chłopak wszedł i prawie mu gałki oczne nie wyskoczyły.
- No proszę, proszę...Louis Tomlinson?
- Moment. Wy się znacie?!
- Tak...
- Od kiedy?!
- Od ośmiu lat...
- I wtedy pojawiła się twoja macocha? Tak?
- Yhm...podwójny ciężar...skręć teraz w tą uliczkę. Jesteśmy na miejscu. To mój dom! - kontem oka, zobaczyłam, że przełyka ślinę. To chyba ze zdenerwowania...
- Nie martw się...i nie myśl o moim szefie...jakoś to załatwimy...chodź... - on nadal siedział wpatrzony w budynek. W końcu wyszedł z samochodu, a ja za nim. Wyjęliśmy prezenty i podeszliśmy do wejścia. Zadzwoniłam i po chwili otworzył nam mój tata.
- Cześć córciu...o! Widzę, że mamy towarzystwo! Witam młodzieńcze. Jak ci na imię?
- Louis... - powiedział zmieszany, bo chyba spodziewał się srogiego tatusia. Ja też byłam zdziwiona...
- Gdzie jest Chloe?
- Na górze. Zawołać ją?
- Nie!
- Wejdźcie. Zostaw prezenty pod choinką i pójdź po Chloe.
- Spk... - odłożyłam pakunki i wróciłam. Mężczyźni rozmawiali w najlepsze, więc poszłam do pokoju Chloe. Dziewczynka wcinała właśnie czekoladę, więc kiedy weszłam myślała, że jestem Emmą. Ją chrześnicy pozwalałam jeść słodycze, ale w domu Chloe miała totalny zakaz. No chyba, że święta. Ale moim zdaniem dziewczynka teraz robiła to tak, żeby nikt się nie dowiedział.
- Nikomu nie powiesz...?
- Oczywiście, że nie. Przecież to czekolada ode mnie i obydwie miałybyśmy kłopoty. Tata prosi, żebyś zeszła na dół, więc lepiej umyj zęby.
Po umyciu zębów Chloe podeszła do mnie.
- A jest Louis?
- Niespodzianka! - zza dziewczynki wyłonił się chłopak, ucałował i przytulił.
- Chloe. Tata cię woła. - kiedy dziewczynka odeszła, została do przywitania Emma.
- Szykuj się na zobaczenie Żmiji Lat Ośmiu! - weszłam do kuchni, gdzie Emma przyprawiała indyka.
- Witaj Violetto...
- Hej...chciałabym ci kogoś przedstawić. Louis? - chłopak wszedł i prawie mu gałki oczne nie wyskoczyły.
- No proszę, proszę...Louis Tomlinson?
- Moment. Wy się znacie?!
- Tak...
- Od kiedy?!
- Od ośmiu lat...
_________________________________
Przepraszam za taki krótki rozdział, ale przygotowania itp. Dziękuję za wyświetlenia, chociaż wiem, że stać was na więcej...mam prośbę. Jeśli komentujesz z anonima to podpisz się, bo chcę niekiedy dedykować rozdział. Pisałam to już w wcześniejszym poście, ale powtórzę:Czytasz = Komentujesz. Baaardzo proszę! To daje weny. Mam także do was pytanie. Wolicie, aby rozdziały były krótsze, a codzienne, czy dłuższe, a co 3 dni? Głosujcie pisząc w komentarzach./ Lady Blues
Przepraszam za taki krótki rozdział, ale przygotowania itp. Dziękuję za wyświetlenia, chociaż wiem, że stać was na więcej...mam prośbę. Jeśli komentujesz z anonima to podpisz się, bo chcę niekiedy dedykować rozdział. Pisałam to już w wcześniejszym poście, ale powtórzę:Czytasz = Komentujesz. Baaardzo proszę! To daje weny. Mam także do was pytanie. Wolicie, aby rozdziały były krótsze, a codzienne, czy dłuższe, a co 3 dni? Głosujcie pisząc w komentarzach./ Lady Blues
3 komentarze:
Zajebiste
ja tam wole dłuższe ale co trzy dni uważam że lepiej no nie Lady Blues / Julla xxx
świetne ja uważam,że dluższe też lepiej. co do rozdziału to się sie spodziewałam takiego rozwoju akcji i musze przyznać, że zaczepiste nie mogę się doczekać kolejnego:* Susanne
krótki czy długi nie ma znaczenia ważne, że jest
i jes super :)
Prześlij komentarz